Dokładnie aanuk. Któraś z tych trzech opcji. Rozpisałaś to w taki sposób jaki ja mam głowie od wielu lat. Nigdy nie rozmawialiśmy ze znajomymi Brata o Wojtku, być może robiła to policja lub to zaniedbali umarzając w krótkim czasie postępowanie w temacie okupu. Jestem na etapie odszukiwania wszystkich znajomych Brata zarówno z duszpasterstwa, osiedlowych kolegów oraz osób które studiowały z Robertem. Moim celem jest nie tylko rozmowa z tymi ludźmi, o Robercie, jak oni Go postrzegali ale również aby wypowiedzieli się przed kamerą na Jego temat(napewno zajmie mi to troche czasu, być może lat, ale to zrobię). Ważne jest to dla nas jako rodziny, gdyż niejednokrotnie spotkaliśmy się z wypowiedziami,że idealizujemy Brata. Być może idealizujemy,ale takiego znaliśmy go z domu. Być może wewnętrznie z jakiegoś powodu cierpiał, a na zewnątrz tego nie okazywał. Ciągle chodzi po głowie, która z tych opcji jest PRAWDZIWA??
Sytuacja finansowa Naszej rodziny w tym czasie była bardzo dobra, ponieważ tata pracował przez 8 lat zagranicą.
Halucynacjo. dziękuję Ci za wykaz klasztorów. Napewno pojawie się tam ze zdjęciem Brata!
Edytowane przez aga_0145 dnia 20-03-2012 21:44
Zresztą numer telefonu tego Wojtka był gdzieś podawany przy plakatach? Bo jeśli nie to skąd to miał wziąć porywacz/osoba chcąca okup?
"Psy szczekają, karawana jedzie dalej"
Na komunikatach o zaginięciu Roberta nigdy nie podawaliśmy numer do Wojtka. Telefon podany był na policje lub ewentualnie na nasz stacjonarny. Zgodnie z tym co Wojtek zadeklarował reporterce interwencji o tym, że możemy się z nim spotkać, napewno niebawem umówię się z nim na rozmowe.
Dlatego ja właśnie nie wierzę zbytnio w wersję z okupem od porywacza. Dzwoniłby do Was a nie do kolegi Roberta. Oczywiście, warto się spotkać, porozmawiać może powie coś nowego.
"Psy szczekają, karawana jedzie dalej"
Jeśli to był ktoś z bliskiego otoczenia Roberta, to mógł po prostu znać numer do Wojtka.
A jeśli chodzi o idealizowanie, to często jest tak, że w domu oaza spokoju, a poza domem zupełnie inny człowiek.
Zazwyczaj ludzie zachowują się zupełnie inaczej w kręgu swoich znajomych niż w domu. Na więcej sobie pozwalają np.
"Psy szczekają, karawana jedzie dalej"
Zresztą, jak ktoś znika to raczej zawsze myśli się w samych pozytywach o zaginionym (mówię tu o rodzinie), bo ginie ich ukochana osoba i myślą tylko, żeby ją znaleźć i automatycznie jest idealizowana. Nie ma co obwiniać o to rodzin.
"Psy szczekają, karawana jedzie dalej"
Dziękuje Zuzanno, jesteś jak się okazuje wrażliwą osobą,a rozumiem,że czasem człowiek da się ponieść emocjom w wypowiedziach,co się również tyczy mojego taty. Pozdrawiam Ciebie również
Telefon w sprawie okupu wykonany do Wojtka był zupełnie bez sensu. Porywacze nie chcieliby zapewne wciągać w sprawę osób trzecich. Tylko granie na emocjach rodziny, zapewniłoby ewentualne zachowanie tajemnicy, przecież im więcej świadków, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś "puści farbę" np. policji, zwłaszcza że nie jest spokrewniony z zaginionym i trudno przewidywać jego reakcję. Myślę, że Wojtek może wiedzieć, co się stało z Robertem i właśnie dlatego mógł postanowić wykorzystać okazję wyłudzenia pieniędzy. Nie zrobiłby tego, gdyby nie był pewny, czy np. Robert jutro się nie odnajdzie i powie prawdę, że żadnego porwania nie było. Oczywiście można też założyć, że tych pieniędzy potrzebował sam Robert, a Wojtek miał mu pomóc w ich zdobyciu. Jednakże czytając zapiski Roberta w jego pamiętniku, nie sądzę, aby wyjątkowo wrażliwa osoba była zdolna do takiego matactwa.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której chcę napisać, a nie za bardzo wiem jak, żeby nikogo nie zranić. Czytając te pamiętniki Roberta, oprócz tego, że jest niezwykle subtelną osobą, zauważyłam że posiadał niestandardową potrzebę gromadzenia i przetwarzania wiedzy. To tak jakby chciał stworzyć i zrozumieć schematy przepływu informacji, które nie pozwoliłyby uronić absolutnie nic, optymalizacja w każdym calu. Osobiście odniosłam wrażenie, że to obsesja. Mam wielką nadzieję, że nie były to początki np. schizofrenii (zwłaszcza że i wiek i cechy osobowości mogłyby na to wskazywać), która stoi być może za całym tym zaginięciem. I jest też odpowiedzią na pytanie dla rodziców, dlaczego ukochane dziecko odeszło, nie bacząc na cierpienia, które im zadało. Dlatego, że nie było wtedy sobą.
zaraz minie 17 lat , a my nadal nic nie wiemy , przecież nie zapadł się pod ziemię ! podziwiam rodzinę że to wytrzymuję ja bym chyba zwariowała ,wytrwałości ....
"Wszystko cokolwiek robisz w życiu jest bez znaczenia ale to jest bardzo ważne żebyś coś robił" Gandhi
dokładnie, nic nie wiemy! Ciąży to na naszej rodzinie cały czas,ale ta rodzina się już rozpadła . Tyle musze jeszcze zrobić aby odnaleźć Brata i wierzę w to,że Go odnajde albo coś się dowiem-mimo upływu tylu lat.
19 stycznia, w przeddzień 17 rocznicy zaginięcia Roberta, w kościele parafialnym w Mistrzejowcach w Krakowie, o godz. 18 tej odbędzie się Msza Święta z Brata!
Edytowane przez aga_0145 dnia 20-03-2012 21:46
Policja, prywatni detektywi, jasnowidze, plakatowanie całego Krakowa. I nic - Robert Wójtowicz, student psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, po prostu się rozpłynął. Jego bliscy po 18 latach wciąż żyją tą iskrą nadziei, że mężczyzna się odnajdzie. Albo że przynajmniej poznają prawdę: co się stało wtedy, w styczniowy poranek 1995 roku? Takich rodzin w Małopolsce jest wiele - co roku w naszym regionie odnotowywanych jest ponad tysiąc zaginięć.
Zielony segregator
Lech Wójtowicz, ojciec Roberta, lubi mieć wszystko poukładane. Dlatego kiedy rodziły się jego dzieci, zakładał im wielkie segregatory. Żeby w jednym miejscu zebrać zdjęcia, pamiątki, dyplomy, świadectwa. - Mam troje dzieci - dwojgu, kiedy rozpoczynali dorosłe życie, już przekazałem te segregatory. Ten Roberta wciąż czeka - zamyśla się na chwilę.
Zielony segregator Roberta zaczyna się listem, jaki po jego urodzeniu wysłała ze szpitala mama do ojca. Że najważniejsze, że mają upragnionego syna. Że jest taka szczęśliwa. W kolejnych koszulkach mnóstwo zdjęć: Robert, śliczny, ciemnowłosy dzieciak, stoi wśród kolegów z przedszkola.
O, to z wakacji. Tu obejmuje młodszą siostrę. Zaraz dyplom z kolonii: za zajęcie pierwszego miejsca w turnieju siatkarskim. Inny za srebro na turnieju szachowym.
I świadectwa. Najpierw przeciętne, czwórkowe. W ostatnich klasach podstawówki Robert nagle zaczyna przynosić same piątki i szóstki, a jego świadectwa pokrywają się czerwonymi paskami. - To chyba dlatego, że zaciągałem Robusia do książek, nie chciałem, żeby cały czas tylko biegał po podwórku. Kiedy w końcu złapał książkowego bakcyla, było na odwrót: musiałem go prosić, żeby wyszedł na podwórko - tata Roberta uśmiecha się do wspomnień. A potem na chwilę milknie, przeciera oczy.
W ósmej klasie chłopak oświadczył, że zostanie pilotem.
Dostał się do liceum lotniczego w Dęblinie. - Byłem taki dumny, jakby ktoś polał mi serce miodem. Sam chciałem być pilotem, ale się nie udało. Robuś spełniał moje marzenia - mówi pan Lech. W kolejnych kartkach dziesiątki listów. Robert pisał je do rodziców co niedzielę. Niemal każdy zaczyna się od wyrażenia: "Kochani rodzice i kochane rodzeństwo". Chłopak opisywał każdy dzień. Pisał, że tęskni.
Byliśmy szczęśliwi
Robert skończył liceum lotnicze z wyróżnieniem. Ale przed maturą zaczęły go interesować nauki przyrodnicze. Najpierw zaliczył trzy semestry Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. W końcu napisał list: "Tatusiu, mamusiu, tęsknię za Krakowem. Chcę wrócić". Zaczął studia psychologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Chodził na zajęcia, działał w duszpasterstwie akademickim. Mieszkał z mamą i rodzeństwem, bo ojciec akurat wyjechał na kontrakt do Rosji. Wciąż pisali do siebie listy. Te z 1994 roku bywają smutne. Robert pisał, że źle się czuje.- Miał problemy, wątpliwości, jak to młody człowiek. Ale nie uciekłby z tego powodu. Zresztą, proszę zobaczyć ostatni list Robusia. Napisany kilka dni przed jego zniknięciem - Lech Wójtowicz pokazuje kartkę.
W tym ostatnim dokumencie Robert opisuje święta i sylwestra. Pisze, co jadł, i że bawił się dobrze. Chwali się, że oddał już 5,5 litra krwi i że jeszcze pół litra, a dostanie medal. - Czy widzi pani w tym coś niepokojącego? Proszę mi wierzyć, byliśmy szczęśliwą rodziną - podkreśla Lech Wójtowicz.
Trop się urywa
To szczęście skończyło się dokładnie w piątek, 20 stycznia 1995 r. Nie ma godziny, w której Wójtowiczowie nie pomyśleliby o tym dniu. Wszyscy rozeszli się rano do pracy, szkoły. Robert zaczynał zajęcia najpóźniej, to on w piątki ostatni wychodził z domu. Pewnie poszedł w kierunku przystanku, jak zawsze. Ale czy do niego dotarł, już nie wiadomo. Nikt go nie widział. Nikt nic nie słyszał. Robert nie dotarł na zajęcia. Rodzina rozmawiała ze znajomymi ze studiów, z duszpasterstwa. Trop się urywa. Jakby ten 23-letni wówczas człowiek po prostu się rozpłynął.
Policja, biorąc pod uwagę religijność i wrażliwość chłopaka, podejrzewała, że wyjechał gdzieś, wstąpił do sekty. Ale rodzina nawet nie brała tego pod uwagę. - To był bardzo rodzinny chłopak. Na pewno by nie wyjechał, nie w ten sposób - zaprzecza Lech Wójtowicz.
Być może Robert został porwany? Miesiąc po jego zniknięciu w domu Wójtowiczów pojawił się jego kolega ze studiów. Twierdził, że zadzwonił do niego anonimowy człowiek, żądając zostawienia 30 milionów (dziś 3 tys. zł) w koszu, miał zabronić zgłaszania tego policji. Matka Roberta do dziś wyrzuca sobie, że wtedy nie zapłacili, a poszli z tą informacją na komisariat. Ale ojciec uważa, że to nie byli porywacze. Nie żądaliby 3 tysięcy, ale znacznie więcej. Poza tym dlaczego rzekomy porywacz dzwoniłby do znajomego Roberta, a nie jego rodziców? Przecież całe miasto było oplakatowane ich numerem telefonu, prośbą o informacje.
Nie pomogło śledztwo, artykuły we wszystkich lokalnych gazetach, rozpaczliwe apele rodziców. Jasnowidze zatrudniani przez rodzinę mieli sprzeczne "wizje". Nic nie ustaliło też wynajęte przez Wójtowiczów biuro detektywistyczne.
Życie w próżni
Mimo to rodzina Roberta wciąż nie traciła nadziei. Na 15. rocznicę jego zaginięcia znów oplakatowała cały Kraków. Lech Wójtowicz zamówił 15 mszy w różnych kościołach, tego samego dnia. Na Skałce, na Wawelu, u nich, w Nowej Hucie. - W zeszłym roku dostaliśmy wezwanie do prokuratury. Chcieli uznać naszego syna za zmarłego. Jak się zdenerwowałem, rozmawiając z tymi śledczymi! Nic nie robią, żeby znaleźć zaginionych, więc wolą ich pogrzebać dwa metry pod ziemią - irytuje się LechWójtowicz.
On sam, jak mówi, nie będzie gotowy na własną śmierć, dopóki się nie dowie, co stało się z jego synem. - Liczę się z tym, że Robuś nie żyje. Ale rana wcale się nie zabliźnia, przeżywam to wciąż tak samo mocno. Również dlatego, że kiedy 29 października przychodzą jego urodziny, a zaraz potem Święto Zmarłych, nie wiem, gdzie miałbym mu zapalić świeczkę. Nie wiem, czy w ogóle. Od 18 lat żyję w próżni - mówi Lech Wójtowicz.
W 19. rocznicę zaginięcia syna, Roberta Wójtowicza, apeluję do środowisk w których ukochany syn się obracał: członków duszpasterstwa akademickiego w mistrzejowickiej parafii prowadzonego, przez ks. Litwę, grupy studentów z 1995 roku, drugiego roku, studiujących psychologię na UJ, przyjaciół, znajomych Roberta - nie udawajcie, nie skrywajcie, że nic nie wiecie o okolicznościach zaginionego syna. Pomóżcie okaleczonej rodzinie poznać prawdę.
Co stało się z ukochanym synem 20 stycznia 1995 roku?
Apel do rządzących moim krajem, moją ojczyzną: zaginął nasz wspaniały kwiat, dużo tych zaginięć rocznie, lecz 150, 160 szlachetnych postaci ginie bezpowrotnie. Ojczyzno moja, jaka ty jesteś dla swoich obywateli?
Ojczyzna to matka, jeżeli nie przejmujesz się ich losem oznacza, że jesteś wyrodna. Damy temu wyraz przy najbliższych wyborach. Apeluję do środowisk prawniczych, ogromną wiedzę teoretyczną prezentujecie w środkach masowego przekazu, lecz brak jest przełożenia na jej praktyczne stosowanie. Może znajdzie się prawnik o szlachetnym sercu i pomoże naszej rodzinie poznać prawdę i przyczynę nagłego zniknięcia naszego syna.
Profesorowie, studenci prawa, w 1995 roku 20 stycznia z waszego środowiska ubył student drugiego roku psychologii o nazwisku Robert Wójtowicz, gdzieś się podział, a wy nie kiwnęliście nawet palcem by poznać przyczynę tego zaginięcia. Apel jest taki, że może po 19. latach, w tym środowisku ktoś coś sobie przypomni, skojarzy fakty i ujawni je zrozpaczonej rodzinie.
20 stycznia 1995 roku ukochany syn Robuś znika. Nikt nic nie wie i tym zniknięciem się nie interesuje. Ojczyzno moja, do takich spraw masz MSW, konstytucyjny organ Państwa, utrzymywany z moich podatków, przykre jest dla mnie to, że marnotrawiony jest ten wydatek.
Apel do parlamentarzystów i polityków, przyjrzyjcie się ustawom:
1. Ustawa z dnia 6 kwietnia 1990r. o Policji
2. Ustawa z dnia 22 stycznia 1999r. o ochronie informacji niejawnych
3. Ustawa z dnia 29 sierpnia o ochronie danych osobowych
Znowelizujcie niektóre zapisy w tych ustawach tak by działania organów Państwa w przypadku zaginięć były pod kontrolą najbliższej rodziny. Ustawy w formie dotychczasowej, opuszczają szlaban na wgląd do segregatora, który ma policja, bo tłumaczenie jest jedno, gdyby pozwolono mi do niego zaglądnąć, byłby naruszony interes Państwa. Paranoja.
Zaginął mi syn, a gdy chcę się czegoś dowiedzieć, nie mogę wiedzieć, bo naruszę czyjś interes. Podejrzewam, że interes policji. Boją się pokazać akta, bo w nich może znajdować się okrutna prawda, że mimo zgłoszenia zaginięcia, nie zrobiono nic w sprawie.
19 lat temu, 20 stycznia 1995 roku zaginął ukochany syn Robuś. Gdzie jesteś synu?Zaginął syn ziemi, tej ziemi. Ojczyzno, co zrobiłaś by go odnaleźć? http://interia360...czow,66638
Zawsze mnie poruszają apele rodzin zaginionych osób. Nie umiem sobie wyobrazić tej rozpaczy.
Edytowane przez elin dnia 29-03-2014 10:41