Nie ma na koncie ani jednej nierozwiązanej sprawy, choć nie wszystkich zaginionych udało mu się znaleźć żywych.
Wojciech pracuje w policji od 11 lat. W wydziale kryminalnym nadzoruje wszystkie najpoważniejsze przypadki zaginięć na Dolnym Śląsku. To te, w których zagrożone jest życie poszukiwanych, zwłaszcza w przypadkach uprowadzenia, groźby samobójstwa albo zaginięć dzieci.
O pracy w tym zawodzie marzył od dziecka i nikt się nie dziwił, że mu to nie przeszło. Zawsze był sumienny, lubił wojskowy dryl i przestrzeganie zasad. Wszyscy brali go przez to za starszego, niż był naprawdę. - Całe życie przeszkadzały mi zbóje. Miałem takiego pecha, że paru mieszkało w mojej okolicy i jak szedłem do szkoły, to zabierali mi po parę złotych. Marzyłem, żeby ich wszystkich pozamykać - opowiada.
Gdy został policjantem, okazało się, że ma talent do odnajdywania ludzi. Z dumą mówi, że nie ma na koncie ani jednej nierozwiązanej sprawy, choć oczywiście nie wszystkich znalazł żywych. Wkurza go stereotyp kryminalnego z pokiereszowanym życiem, bo taki obraz policjanta to tylko mit wymyślony przez media i podkręcany przez telewizyjne seriale. - One są kompletnie odrealnione. Tak mnie to irytuje, że chyba nigdy jeszcze ani jednego odcinka nie obejrzałem do końca. Dlaczego? Bo pokazują obraz policjanta albo jako samotnego szeryfa, albo kowboja, który dużo pije - zaznacza Wojciech.
W lesie
Dla młodych policjantów zderzenie z nietelewizyjną policyjną codziennością bywa bolesne, nawet gdy przyjdą do pionu kryminalnego. Najchętniej zajęliby się porwaniami, takimi dla okupu. Ale w ciągu ostatnich siedmiu lat były na Dolnym Śląsku chyba tylko dwa przypadki. Jeden ostatnio, gdy 21-letnia dziewczyna została porwana z ulicy w Strzelinie. Policja odnalazła ją i odbiła w mieszkaniu na wrocławskim Ołbinie po kilku dniach.
Później był jeszcze głośny przypadek porwania córki milionera. - Było trochę jak w filmie. Została wciągnięta do samochodu w biały dzień, na oczach ludzi. Na drodze został nawet jej but - opowiada Wojciech. Dziewczyna odzyskała wolność po tym, jak ojciec zapłacił okup. Porywacze zostali złapani niedługo potem, po pościgu i strzelaninie na Bielanach.
To jednak marginalne sprawy. Policjanci mają większe szanse, żeby wziąć udział w takich poszukiwaniach, jak w zeszłym roku w Wałbrzychu, gdzie w lesie zaginęło dwoje małych dzieci. Dziadek, który wyszedł na spacer z pięcio- i dziesięciolatkiem w okolice Zamku Książ, nie mógł za nimi nadążyć, gdy pobiegły za psem. Po półgodzinie zrezygnował z poszukiwań, ale miał nadzieję, że dzieci zastanie w domu. Gdy odkrył, że nie wróciły, zawiadomił policję.
Była już jesień i zbliżała się noc, ale na szczęście temperatura nie spadała jeszcze zbyt nisko. Starszy chłopiec odnalazł się po kilku godzinach, w towarzystwie psa. Co się stało z młodszym, nie można się było od niego dowiedzieć. W poszukiwaniach młodszego uczestniczyło ponad 300 policjantów oraz inne zewnętrzne służby, m.in. straż pożarna i GOPR. Chłopca na szczęście odnaleziono błąkającego się po lesie o godz. 8 rano.
Uciekinierzy
Ale najczęściej sprawy są jeszcze bardziej prozaiczne. Trzeba szukać nastolatków, którzy zbroili coś w szkole i boją się wrócić do domu, więc snują się po jakimś osiedlu. Albo tych, którzy zwiali z ośrodka wychowawczego, bo wcale nie mają ochoty tam przebywać. Wielu odnajduje się też w szpitalach, gdzie zostają zawiezieni po eksperymentach z dopalaczami.
Jednego razu rodzice zgłosili zaginięcie syna, dwudziestokilkuletniego studenta, który pomagał im prowadzić firmę. Chłopak po prostu wyszedł z domu i nie wrócił. Policja popytała na uczelni i wtedy wyszło na jaw, że nie studiował już od trzech lat. Znaleźli go w innej miejscowości. - Okazało się, że następnego dnia miał jechać z ojcem odebrać dyplom. Wolał udawać zaginionego, niż przyznać się rodzicom do oszustwa - opowiada st. asp. Paweł Petrykowski z policyjnego zespołu prasowego
Kiedyś Wojciech miał przypadek jak z "Pretty woman". Koleżanka zgłosiła zaginięcie współlokatorki, która przez kilka dni nie wróciła ze spotkania ze sponsorującym ją mężczyzną. Ale okazało się, że miał tak zasobny budżet, że dziewczyna została z nim dłużej niż jedną noc.
Innym razem policja w Bolesławcu dostała zgłoszenie o zaginionym mężczyźnie, który poszedł do lekarza na badanie serca i nie wrócił. Policjantom udało się go znaleźć w mieszkaniu kolegi, gdzie w najlepsze trwała impreza. Zaginiony wcale nie był szczęśliwy, że został znaleziony. - Mówił nam, że on żadnego zaginięcia nie zgłaszał, nigdzie nie idzie i nie chce, żeby rodzina wiedziała, gdzie jest - opowiada Wojciech. Rozczarowanie? Czasem tak. - Bo człowiek chce być bohaterem, a tu okazuje się, że jest intruzem, choć mocno zaangażował się w poszukiwania i oczekuje choćby minimalnego uznania za włożony wkład pracy - mówi.
Jak tu przekonać ich rodzinę, że poszukiwany nie chce z nią kontaktu? - Bliscy często nie potrafią tego zrozumieć. Oskarżają nas, że nie chcemy prowadzić sprawy. I zaginięcie zgłaszają ponownie, tym razem na innym posterunku - dodaje.
Mało wdzięczne za odnalezienie są też pary, którym policjanci przerywają weekendową randkę, na którą wyjechali w sekrecie. Jednego razu policja szukała też pary nastolatków, wyznawców satanizmu, którzy postanowili wspólnie popełnić samobójstwo. - Nie wiem, co mieli z geografii, bo ich plan był taki, żeby zabić się w górach, a przyjechali do Wrocławia. Na miejscu jednak się rozdzieli. Chłopak zadzwonił z Grabiszynka do ojca, by po niego przyjechał, a dziewczynę policja znalazła w Rynku - wspomina Wojciech.
Najbardziej zdenerwował się przypadkiem Pauliny, 17-latki ze Złotoryi, która znikła po sylwestrowej imprezie. Kolega odprowadził ją pod blok, ale do mieszkania nie weszła. Zawróciła do domu innego znajomego, u którego spędziła kilka następnych dni. Jak dowiedzieli się policjanci, w internecie przyglądała się, jak przebiegają jej poszukiwania. - To wybitnie nieodpowiedzialne. Z naszej strony sprawa wyglądała bardzo poważnie. Braliśmy pod uwagę gwałt albo że jest gdzieś przetrzymywana. W poszukiwania włożyliśmy bardzo dużo energii. Nawet klub paralotniczy nam pomagał - opowiada.
Zwłoki bez głowy
Oczywiście nie każdy poszukiwany jest odnajdywany żywy. Kilka lat temu na Krzykach policja znalazła zwłoki bez głowy, pozostawione przy pogorzelisku na starym koczowisku bezdomnych. Okazało się, że było to ciało mężczyzny, który pił z kompanami, żeby pocieszyć się po wyjeździe żony za granicę. Ale towarzysze zobaczyli, że w portfelu ma kilkaset złotych, więc postanowili zabić. A ciało pozbawić głowy, bo myśleli, że to uniemożliwi identyfikację. Ale policjanci wytypowali, czyje to zwłoki, bo czuwał przy nich biszkoptowy labrador, z którym zaginiony wyszedł kilka dni wcześniej na spacer.
W tych mniej szczęśliwych przypadkach bywa też tak, że bliscy powiadamiają o zaginięciu, by działania policjantów skierować na zły tor i je opóźnić. Tak było kilka lat temu w bardzo głośniej sprawie kobiety, mieszkanki Leśnicy, która zgłosiła zaginięcie męża. Potem powiadomiła policję, że jednak odezwał się, z Anglii, gdzie miał wyjechać w tajemnicy, bo wstydził się długów. Wkrótce razem z pasierbem została jednak oskarżona o morderstwo mężczyzny, po tym jak odnaleziono jego poćwiartowane zwłoki.
Rutyna
Przy wielu sprawach trzeba pracować przez lata, a efekty widać po długim czasie albo wcale. To zniechęca wielu policjantów, by specjalizować się w poszukiwaniach ludzi. Zwłaszcza że czasem trzeba iść obejrzeć ciało denata, uczestniczyć w sekcji zwłok albo je opisać, co nie należy do lubianych zadań. Ale Wojciech mówi, że nic tak nie wynagradza wszystkich trudów, jak satysfakcja po uratowaniu życia. Zdarza się, że np. niedoszli samobójcy wracają i dziękują. - Nie ma dla mnie większej satysfakcji, niż odnaleźć zaginionego. Bo wiem, że gdy znika czyjaś najbliższa osoba, to jest to dla jej bliskich dramat. A ja poszukując, mam realny wpływ na to, czy uda się jej uratować życie - mówi Wojciech.
Jak tłumaczy, szukanie zaginionych jest równie ważne jak wyjaśnianie morderstw. - O ile zabójca dalej komuś nie zagraża, jego zatrzymanie w ciągu 5 minut, 5 godzin czy 5 dni nie ma generalnie większego znaczenia, bo nie wpływa to na wymiar kary dla sprawcy. Do tego z punktu widzenia ofiary nic nie zmienia. Ale już spóźnienie się o 5 minut przy ratowaniu życia skutkuje najczęściej śmiercią - zauważa.
Czy mimo to policjanci nie odczuwają znużenia, gdy znowu trzeba uganiać się za uciekającymi nastolatkami? - Bywa, że policjanci zaangażowani w poszukiwania zaczynają podchodzić do zadania rutynowo i mało kreatywnie. Ale trzeba z takim podejściem walczyć, bo każda sprawa jest tak samo ważna. Nawet jak kolejne przypadki wyglądają tak samo, to przecież każdy zaginiony jest inny - przekonuje.
Psycholog
Czasem policjant musi być psychologiem, gdy na przykład trzeba powiedzieć rodzicom, że ich poszukiwane dziecko znaleziono martwe. - Inaczej mówi się bliskim, że nie żyje dziecko, i inaczej, gdy chodzi o staruszkę. Przypadki dzieci są dla mnie zawsze najtrudniejsze. Z resztą jakoś da się żyć - wyznaje Wojciech.
Przyznaje też, że niektórych spraw nie da się zostawić w pracy i w domu dalej dręczą. - To też głównie w przypadku dzieci. Wtedy nie można powiedzieć sobie, że znowu pomyślę nad sprawą o 8 rano, jak przyjdę do pracy. Nie w przypadku zagrożenia życia - zaznacza.
Żałuje, że mimo całego wysiłku policjanci i tak najczęściej kojarzą się z karaniem, a nie ratowaniem ludzi. - Strażacy tylko pomagają, więc ich się lubi. A jak policjantów ludzie widzą w drzwiach, to od razu się dystansują i blokują. Nie ufają nam. Dlatego to nieraz gimnastyka, żeby zdobyć informacje - tłumaczy policjant.
Krzywdzący raport?
Kilka tygodni temu NIK opublikował raport, z którego wynika, że zaginionych z roku na rok przybywa. Urzędnicy skrytykowali policjantów za to, że nie stosują się do procedur i są słabo wyszkoleni. Rzecznik policji w komendzie głównej odpowiedział szybko - przybywa też odnalezionych, m.in. dzięki utworzeniu bazy DNA osób zaginionych i ich rodzin oraz Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych.
24 godziny na dobę w pogotowiu jest też zespół mobilnego centrum wsparcia z zainstalowanym w specjalnym samochodzie sprzętem: systemem obrazowania i mapowania terenu, urządzeniami udostępniającymi systemy i policyjne bazy danych, GPS-em, kamerami wizyjnymi i termowizyjnymi, noktowizorami i dronem.
Raport wkurzył policjantów? - Mnie nie. Bo zdecydowana większość zarzutów odnosi się do sytuacji sprzed kilku lat i nie jest już aktualna. Kiedyś rzeczywiście poszukiwania były dla policji, delikatnie mówiąc, obszarem, który wymagał jeszcze wiele pracy. Ale nie było tyle środków, wsparcia czy możliwości, by sobie poradzić. W ostatnim czasie włożono ze strony policji wiele pracy, aby to zmienić i myślę, że się udało - mówi Wojciech.
*Ze względu na charakter pracy mojego rozmówcy jego imię zostało zmienione.
Edytowane przez kaktus dnia 21-05-2015 09:42
"Jestem bardzo cierpliwa pod warunkiem, że wyjdzie na moje"